2.11.2017

Pierwszy dzień w Bangkoku czyli jak daliśmy się wkręcić, kto dostał szału, a komu wyszło to na dobre


    Pierwszy poranek w Bangkoku

  Po dobrze przespanej nocy, z racji długiej podróży, dość późnym porankiem, budzimy się w radosnych nastrojach. Pomijając czas podróży, to nasz pierwszy dzień urlopu. Jesteśmy w Tajlandii, konkretnie w Bangkoku - stolicy, tego bajkowego kraju. Do tego wyjazdu przygotowywaliśmy się dość mocno, zbierając w miarę możliwości informacje o tym, gdzie i jak chcemy dotrzeć, i co zobaczyć. Nasze wyobrażenia rysowały się różowo i czuliśmy, że będzie to wspaniały urlop. 

Bangkok




  Lekkie śniadanko, kupione na przeciwko naszego hotelu w sieci bardzo popularnych i wszędzie dostępnych marketów w całej Tajlandii - 7eleven, i jesteśmy gotowi do drogi.

   Wyszliśmy z hotelu. Przywitało nas słońce, niesamowity gorąc oraz ogromy ruch i hałas uliczny. Miało to swój urok, przecież byliśmy na to przygotowani i w zasadzie tego oczekiwaliśmy. Wokół pełno sklepów, knajpek, wszędzie pełno barwnych i uśmiechniętych ludzi, zarówno turystów jak i miejscowych, a na ulicy pełno samochodów i tuk-tuków (to taki motorek z ławeczkami dla pasażerów, bardzo popularny w Tajlandii). Trzeba dodać, że wszystko w przecudnych żywych kolorach. Taksówki w Bangkoku są w kolorze intensywnego różu lub żółto-zielone, a tuk-tuki posiadają wszystkie dostępne na świecie kolory, dodatkowo są zdobione różnymi ozdobami, kwiatami i światełkami.
  Przybyliśmy tutaj w lutym, więc obraz lodowatej, zaśnieżonej, szarej i smutnej Polski bardzo kontrastował z tym co ujrzeliśmy.


   Na pierwszy dzień mieliśmy plan dotarcia do Świątyni Szmaragdowego Buddy Wat Kaew. Mieliśmy ze sobą mapę Bangkoku, zakupioną jeszcze w Polsce i wiedzieliśmy, że nie jest to tak daleko od naszego hotelu i powinniśmy w jakieś pół godziny dotrzeć na piechotę. 

   Uszliśmy kilka kroków i podszedł do nas jakiś miejscowy miły Pan, przywitał się z nami i zaczął pytać skąd jesteśmy, dokąd idziemy, na ile dni jesteśmy w Bangkoku i takie tam podobne. Byliśmy jednak czujni, ponieważ mieliśmy świadomość, że może nas koś naciągać na jakąś sprzedaż lub na przejażdżkę. Posiadaliśmy przecież wiedzę, że turyści są łatwym łupem naciągaczy, to wszystko było przecież dobrze zakodowane w naszych głowach przed wyjazdem.   
   Miły Pan rozmawiał jednak z nami właściwie o zupełnie innych sprawach, opowiedział nam o największych atrakcjach turystycznych w Bangkoku, gdzie są najpiękniejsze świątynie, gdzie jest największy ruch na drodze, o pogodzie, o tym jak poznać państwowe taksówki od tych oszukanych i o mnóstwie innych interesujących nas rzeczy. W sumie miło i interesująco się nam rozmawiało i trwało to około 40 minut. W pewnym momencie, niby przypadkiem przejeżdżał tuk-tukiem znajomy miłego Pana, zatrzymał się, przywitał się ładnie z nami i dołączył się do naszej wspólnej rozmowy.  Rozmowa toczyła się dalej miło i sympatycznie. Po chwili Pan od tuk-tuka, stwierdził, że skoro jesteśmy tacy fajni, i mili, i w ogóle super to on dla nas zrobi wyjątek i za 50 batów (około 5 zł) zawiezie nas w trzy ciekawe miejsca, gdzie będzie nam trudno dotrzeć, a są na pewno warte zobaczenia i potem odwiezie nas pod Świątynię Szmaragdowego Buddy Wat Kaew i tam nas zostawi.  
   Brzmiało to bardzo przekonująco i w zasadzie z radością przystaliśmy na propozycję. Wiedzieliśmy, że jesteśmy jeszcze kilka dni w Bangkoku, więc warto poznać miasto również od innej strony. Upewniliśmy, że mówimy o kwocie 50 batów za 2 osoby, to mimo wszystko bardzo niska kwota za przejażdżkę, więc okazja wydawała się tym bardziej atrakcyjna. 

   I ruszyliśmy w drogę. Przejażdżka była na granicy wyczynów kaskaderskich. Tuk-tuk śmigał pomiędzy innymi pojazdami z prędkością światła, wciskając się w każdą wolną szczelinę  w ruchu ulicznym. Włosy stanęły nam dęba od pędu powietrza, a może nawet bardziej z wrażenia. Nasz kierowca nie wyróżniał się swoją jazdą od innych kierowców. Tutaj wszyscy tak jeżdżą. Prawo pierwszeństwa na skrzyżowaniu ma ten kto się pierwszy wciśnie. Było super, mijaliśmy ulice skrzyżowania a wszędzie pięknie i kolorowo.  Co chwilę mijaliśmy olbrzymie portrety panującego Króla Ramy IX (czytaj Pożegnanie Króla). Ponieważ byliśmy w okresie świętowania Nowego Chińskiego Roku, olbrzymie odcinki ulic były zdobione biało-żółtymi szarfami. 


Bangkok, wnętrze tuk-tuka, zaraz wciśniemy się na ulicę

Bangkok, droga do Świątyni Wat Intharawihan, w tle nasz tuk-tuk
 

  Po kilkunastu minutach szalonej jazdy, kierowca tuk-tuka zatrzymał się w jednej z uliczek i pokazał nam drogę do świątyni Wat Intharawihan z ogromnym złotym posągiem Buddy. Powiedział, że poczeka na nas z pół godziny, a potem pojedziemy dalej. 
  To była pierwsza świątynia jaką zobaczyliśmy w Tajlandii, była urzekająco piękna, dodatkowo ogromny, złoty posąg Buddy na placu robił wrażenie. Nie jest to aż tak znane turystycznie miejsce i tego miejsca nie mieliśmy w ogóle w planie zaliczyć w czasie naszego pobytu. Nie było tutaj również specjalnego tłoku. Byliśmy wdzięczni losowi, że zesłał nam miłego Pana pod hotelem, a potem jego miłego kolegę z tuk-tukiem.


Bangkok, droga do Świątyni Wat Intharawihan, wielki posąg Buddy

Bangkok, w tle Świątynia Wat Intharawihan i wielki posąg Buddy

Bangkok, wielki posąg Buddy

Bangkok, wielki posąg Buddy, a właściwie jego stopy


Bangkok, Świątynia Wat Intharawihan i wielki posąg Buddy

 
Bangkok, Świątynia Wat Intharawihan, do każdej ze świątyń wchodzi się boso


Bangkok, wewnątrz Świątyni Wat Intharawihan

   

   Wróciliśmy do naszego tuk-tuka. Kierowca na nas czekał. Zanin ruszył, zapytał czy możemy mu wyświadczyć przysługę i podjechać z nim po drodze do jednego sklepu i tylko tam się porozglądać, bo on w zamian od sprzedawcy dostanie jakiś tam rabat. No cóż, nie ma sprawy, chętnie się zgodziliśmy. Ruszyliśmy więc dalej i po kilku minutach szalonej jazdy Pan tuk-tukarz pokazał nam jeden ze sklepików, w którym nasza wizyta miała mu załatwić jakiś rabat. 
   Weszliśmy do wskazanych drzwi. Sklep okazał się pracownią krawiecką z luksusowymi garniturami i sukniami szytymi na miarę, z najdroższych materiałów.  W sklepie nie było żadnych innych klientów, więc cała uwaga sprzedawców i projektantów skupiła się na na nas. Zaczęto nas pytać co nas interesuje, w jakich kolorach, co nam się podoba, zaczęto nas mierzyć. Pokazywać już gotowe ubrania. Robienie zakupów, a zwłaszcza tak luksusowych, w tym momencie było chyba ostatnią rzeczą, na jaką byliśmy przygotowani. Oszołomieni i speszeni wyszliśmy ze sklepu z dumnymi minami, że zrobiliśmy przysługę dla naszego miłego kierowcy. Jakież było nasze zdziwienie, jak zobaczyliśmy, że nasz miły kierowca już nie jest taki miły, już się nie uśmiecha, jest poirytowany i wykonuje jakieś nerwowe telefony, rozmawiając w języku tylko sobie znanym.
Po paru minutach ochłonął i powiedział, że nawet jeżeli nic byśmy nie kupili, ale bylibyśmy w sklepie co najmniej 10 min to on by dostał ten swój rabat, a tak nie ma z tego nic. Przeprosiliśmy go grzecznie i ruszyliśmy dalej.


   Znów szalona jazda i zatrzymaliśmy się przy jakimś kompleksie świątyń, chyba w centrum miasta. Nie potrafimy zidentyfikować ani miejsca, ani nazwy tych świątyń. Miejsce to również było bardzo piękne, tym razem z urzekającymi ogrodami i rzeźbami, ale najbardziej urzekły nas spokój i cisza, jakie były w tym miejscu. Gdzie, nie gdzie kręcili się mnisi. Z tego miejsca biła niesamowita harmonia wnosząca w nasze umysły, pomimo tak gwałtownej dawki atrakcji, niesamowity spokój. Chyba za długo trwało nasze wyciszenie, bo nasz szalony kierowca wpadł po nas poirytowany, że musimy jechać dalej.  


Bangkok, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta

Bangkok, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta

 
Bangkok, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta


Bangkok, teren jednej ze świątyń, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta, w ogrodzie piękne rzeźby

Bangkok, teren jednej ze świątyń, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta, w ogrodzie piękne rzeźby

Bangkok, teren jednej ze świątyń, cisza i spokój w środku ruchliwego miasta, w ogrodzie piękne rzeźby



   Powiedział nam, że jeszcze raz nas poprosi o przysługę i jeszcze nas zawiezie do takiej informacji turystycznej, gdzie dostanie bony na paliwo, pod warunkiem, że będziemy tam co najmniej 10 min. Chcieliśmy być fer, więc tym razem postanowiliśmy, że chociażby nie wiadomo co, to będziemy co najmniej 10 min.

  Po kolejnej kaskaderskiej jeździe, zostaliśmy wysadzeni przed drzwiami informacji turystycznej, wg  naszego kierowcy jedynej państwowej w Bangkoku i uczciwie działającej.   
  Było to coś rzeczywiście przypominające biuro. Jeden z pracowników zaprosił nas do swojego stolika, powitał nas serdecznie, zapytał jakie mamy plany, gdzie jeszcze zamierzamy jechać itd. Wiedzieliśmy, że musimy wypełnić misję i spędzić tutaj odpowiedni czas, więc ochoczo opowiadaliśmy o tym co nas interesuje w tym cudownym kraju i dokąd dalej będziemy się przemieszać. Pan pracownik biura, stwierdził, że może nam pomóc i znajdzie nam najlepsze połączenia i opcje przejazdów. I rzeczywiście szukał ochoczo, coś tam znalazł nawet dość interesującego. Rzucił ceną i powiedział, że zaczyna rezerwować. Bardzo się zdziwiliśmy ponieważ nie byliśmy nawet finansowo w tym momencie przygotowani na rezerwację przejazdów,  wiedzieliśmy, że będziemy jeszcze kilka dni w Bangkoku i jeszcze zdążymy coś znaleźć. Cena, którą zaproponował wydawała się nam bardzo wygórowana.  Z informacji, które zdobyliśmy jeszcze w Polsce, cena była co najmniej 3 razy wyższa, niż ta na którą byliśmy przygotowani. Wiedzieliśmy o tym ,że jak czegoś nie masz zamiaru kupić to nie wolno się targować w Tajlandii i mówiliśmy Panu z biura, że i tak nie kupimy, że nie mamy pieniędzy, ale Pan się upierał żeby zaproponować naszą cenę. Pan powiedział, że mimo wszystko, jest otwarty na negocjacje. Ponieważ panu od tuk-tuka zależało, abyśmy dużo czasu spędzili w biurze zaczęliśmy targowanie. Udało się nawet trochę zbić cenę, ale i tak wydawała nam się nadal za wysoka, zresztą i tak w tej chwili nie mieliśmy pieniędzy na bilety, więc doszliśmy do wniosku, że już minął wyznaczony czas i Pan tuk-tukarz powinien już być z nas zadowolony. Jak wielkie było nasze zdziwienie, jak ujrzeliśmy rozwścieczony wzrok Pana tuk-tukarza, skierowany na nas. W ręku trzymał telefon i nerwowo do niego wykrzykiwał, oczywiście w znanym tylko sobie języku. Chyba się zagotował od wewnątrz. Pan tuk-tukarz odpalił nerwo motor i ruszył z nami dalej. Znowu zaczęła się szaleńcza jazda, ale nie wiadomo czy bardziej szalona z powodu panującego ruchu ulicznego, czy z innych względów, przemilczmy ten temat.  Zatrzymał się w jakimś bardzo tłocznym i ruchliwym miejscu, i nerwowo rzucił ledwo dla nas ledwo zrozumiałe: Wat Kaew - 50 batów.  
   Nie śmieliśmy już zapytać czy to była ta trzecia atrakcja, czy też wycieczka została skrócona.
  Byliśmy trochę oszołomieni i  zmęczeni. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że jesteśmy tam, gdzie wybieraliśmy się od rana. Było już mocno po południu.


Bangkok - ogromny ruch na ulicach, tutaj okolice Wielkiego Pałacu Królewskiego


Bangkok - ogromny ruch na ulicach, tutaj okolice Wielkiego Pałacu Królewskiego



O świątyni Szmaragdowego Buddy Wat Kaew - tutaj.

   Podsumowując, pomimo czujności daliśmy się trochę naciągnąć. Wiedzieliśmy, że panuje tu powszechny zwyczaj wożenia turystów, do różnych sklepów i punktów sprzedaży.
   Akurat mieliśmy dużo czasu, więc absolutnie nam to nie przeszkadzało. Wycieczka była mimo wszystko bardzo fajna. Poznaliśmy miejsca, do których  sami byśmy nie dotarli, zobaczyliśmy miasto i ruch uliczny. Kierowca tuk-tuka uczciwie dowiózł nas do umówionego celu, za ustalone wcześniej niewielkie pieniądze, a że było chwilami troszkę nerwowo. No cóż, któż z nas nie popada czasem w furię.  



 






BONUS
Jeżeli szukasz dowolnego zakwaterowania w dowolnym miejscu na świecie, dokonasz i zrealizujesz rezerwację za pośrednictwem tego linka  otrzymasz od booking.com bonus w wysokości 50 zł.

Ilość bonusów ograniczona





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz